Nie pamiętamy takich warsztatów, poważnie. Po pierwsze było nas sporo, bardzo dobry efekt to wywołuje, bo większa liczba historii to później więcej myśli zastępczych.
Grupa, wyraźnie nastawiona na cel – chce latać, ale niedowierzająca, że to możliwe. Początki zawsze są trudne, bo każdy musi się jakoś zmierzyć z przyznaniem się do tego lęku. Generalnie, jakoś tak się porobiło, że „passe” jest banie się czegokolwiek, wszyscy są dookoła supermenami, piękni, bogaci, nie mający problemów, taka celebracja życia ogólnie.
Duży szacunek dla tych, którzy nie mają pokusy robić z siebie bohatera i szukają pomocy. Pomimo świadomości, że ich fobia to w ogóle nie popularny temat, jednak decydują się na terapię. I takie świadome osoby do nas przyszły. Bardzo dobrze się z taką osobą/grupą pracuje, bo ona ma wolę zmiany. Wie czego oczekuje po zajęciach i w tym kierunku zmierza.
Najtrudniejszy jest początek, kiedy trzeba ten lęk nazwać, wyciągnąć go, usłyszeć siebie mówiącego: boję się, katastrofy, śmierci, czegoś czego nazwać nie potrafię. Atawistyczny lęk przed śmiercią pomijam bo on jest jakby bezdyskusyjny, tylko zbył łatwo nam przychodzi przyporządkowywanie go do każdej potencjalnej sytuacji, w naszej ocenie podstępnej, bo samolot lata, nie chodzi, a więc jakoś ma cechy pułapki. Potem po zajęciach widać, jak bardzo ta pułapka kiepska, bo nie tak łatwo z tym samolotem, pstryk i nie ma. Oj nie. Na wypadek, jak w gdzieś w poniższych postach, musi się złożyć idealnie trochę spraw. Nie przekonuje, że to niemożliwe, o nie….. Historia uczy, że jak najbardziej, zdarzało się. Ale to nie są seryjne sytuacje. To są incydenty, tragiczne, ale incydenty.
Nie pozbędziemy się być może lęku nigdy, ale nie ma też po co. On sam w sobie jest nam potrzebny, mobilizuje nas, jesteśmy czujni, uważni. To są te dobre jego strony. Powalczmy świadomie ze złymi, z paraliżem, odrętwieniem albo paniką i popłochem. Tym emocjom mówimy stanowcze NIE.
I tego nauczyły się nowe osoby - sposobu na lęk. Zrezygnować z zaciętego buntu z nim, ale mieć odwagę się z nim konfrontować. To metoda skuteczna, w ten sposób go osłabimy, chociaż na chwilkę, zdążymy w czasie tej chwilki wyciągnąć z naszego przepastnego umysłu jakieś zasadnicze narzędzie do pomocy: relaksacja, oddech, czynności odwracające i wiele innych. Wszystko przetrenowane w grupie. Jak bardzo grupa potrafi zmobilizować to wiedzą Ci, którzy do nas trafiają. Po pierwsze ulga, że nie jestem sam - dziwny co się boi latać, i wśród tych innych można się spokojnie wygadać.
Oprócz zajęć psychoterapeutycznych, interesujące są zajęcia z ludźmi których z samolotem i lotnictwem kojarzymy. Pilot, stewardessa, kontroler, mechanik .
Nasz Pan Kapitan w zasadzie – siła spokoju. Zastanawialiśmy się czy jest coś, co tego człowieka w ogóle może wyprowadzić z równowagi. Nam się nie udało...a próbowaliśmy:) po raz setny zadając pytanie, a przepraszam, a pan woli start czy lądowanie….. - lubię i to i to. A przepraszam, a poleciałby pan tanimi liniami… itd. Takich podchwytliwych pytań pilotowi latającemu 25 lat się nie zadaje:)
Mówiąc bez przerwy ponad 3 godziny, odpowiedział na ponad 347 pytań, to było liczone specjalnie. Trudno nawet stwierdzić o czym nie mówił, i czego nie pokazał. Może budowy silnika nie było na maxa wyjaśnione, ale o strugach powietrza było. Nikt absolutnie nie miał wątpliwości, że stoi przed nim pilot z duszą.
On kocha latać, tego mówić nawet nie musiał. I tym profesjonalizmem przekonał grupę. Przy okazji zdemolował chyba kokpit, bo przytargał ze sobą wszystko co dał rady z niego wynieść, kilkanaście książek, model samolotu, mapy, plany lotów, i różne inne rzeczy. Ooo, nie pokazał licencji :)
On kocha latać, tego mówić nawet nie musiał. I tym profesjonalizmem przekonał grupę. Przy okazji zdemolował chyba kokpit, bo przytargał ze sobą wszystko co dał rady z niego wynieść, kilkanaście książek, model samolotu, mapy, plany lotów, i różne inne rzeczy. Ooo, nie pokazał licencji :)
Najciekawsze było to, że na drugi dzień wrócił, i opowiadał dalej. Jeszcze w trakcie zajęć padały zapytania wprost, "czy pan czasem nie leci jutro do szczecina"?? Akurat do Katowic leciał. Po całych warsztatach pojawiły się pytania, "czy mamy dostęp do grafika lotów tego pana pilota". Oficjalnie informuję, że nie mamy.
Najciekawiej było jednak w hangarze.
Inż. Sławomir Błocki wszystkich instruuje, poprawia, komentuje ale rzetelnie opowiada jak to jest z tymi usterkami, naprawami, śrubkami, systemami i w ogóle.
Hangar to też część praktyczna zajęć, a więc próba sił ze stojącym samolotem. Nie każdemu się udało od razu wejść do samolotu. Jednak przewaga zajęć i treningów, od normalnego lotu jest taka, że można wrócić w każdej chwili. I tak się stało, ci co wysiedli wrócili. Wzmocnieni szybką pomocą terapeuty wrócili do grupy. Zwiedzaliśmy samolot wspólnie, część miała relaksację, część mogła obejrzeć, dotknąć tego czego się boi – samolotu. Najcenniejsze jest na zajęciach to, że można do woli być w tym samolocie, konfrontować się z nim, że jest taka możliwość. To jest dla nas ogromna wartość dodana zajęć, posiedzieć sobie w samolocie, na spokojnie, bez stresu, że on gdzieś zaraz leci. Dużo łatwiej wtedy poobserwować ten lęk, gdzie on się czai w naszych głowach. To udało się wszystkim. Obecność w kokpicie też fajna, na co dzień przecież n i e m o ż l i w a.
Pan Sławek, zarzucony pytaniami kiedy, jak i jak szybko wypadają maski tlenowe, powyciągał nam je i pozakładał.
Byliśmy zachwyceni, jak dzieci z lizakami. Tego się nikt nie spodziewał, że może dostać do ręki to, co go tak męczy w głowie i może sobie to dotknąć żeby nie męczyło. Uprzedził nas jeszcze, że być może to nasza jedyna szansa na taką „ozdobę” bo maski nie wypadają w samolocie na tyle często, żeby móc je poprzymierzać na co trzecim rejsie. One są, faktycznie, bo takie są procedury, dla naszego bezpieczeństwa, ale bardzo mało jest sytuacji, że wypadają bo coś złego się dzieje z samolotem.
Efektem tych naszych zmagań będzie rejs, za kilka dni. Wtedy okaże się faktycznie na ile zakochaliśmy się w lataniu:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz