Każde zajęcia, pomimo tego, że mamy podobny harmonogram są bardzo inne. Chyba tak inne jak różne są nasze lęki i ich siła.
Zastanawiam, się co na tych
zajęciach nurtowało Was najbardziej i co było charakterystyczne. Przychodzą mi
do głowy sprawy w zasadzie, żelazko i drzwi.
Na pozór kompletnie z lataniem nie związane, i z lękiem chyba też nie. Na pozór, bo….
Od drzwi zacznę. Kojarzą się z
zamknięciem, dla klaustrofobików. Bardzo często opowiadając
na początku zajęć, przytaczacie, że tego w samolocie boicie się najbardziej. Zamknięcia, niemożliwości wyjścia w każdej chwili. Sam widok, jak stewardessa te drzwi zatrzaskuje przygotowując kabinę do startu powoduje, że lęk się pojawia a potem narasta.
na początku zajęć, przytaczacie, że tego w samolocie boicie się najbardziej. Zamknięcia, niemożliwości wyjścia w każdej chwili. Sam widok, jak stewardessa te drzwi zatrzaskuje przygotowując kabinę do startu powoduje, że lęk się pojawia a potem narasta.
Potem, w trakcie zajęć okazuje
się, że te same drzwi, które na początku straszyły, bo się zamykają,
a niektóre zasysają, straszą już inaczej, bo może da się je otworzyć. I kolejny lęk, że ktoś wstanie, odkręci zamek , drzwi się otworzą, kabina się rozszczelni, tego kogoś wyssie, wypadną maski, zrobi się dziura, potem powyrywa fotele i nas….
a niektóre zasysają, straszą już inaczej, bo może da się je otworzyć. I kolejny lęk, że ktoś wstanie, odkręci zamek , drzwi się otworzą, kabina się rozszczelni, tego kogoś wyssie, wypadną maski, zrobi się dziura, potem powyrywa fotele i nas….
Nic takiego się nie zdarzy, ale
historyjka dość barwna. Drzwi się nie otworzą, bo przede wszystkim cśnienie w
środku i na zewnątrz na to nie pozwoli. Jest zbyt duża różnica tych ciśnień.
Poza tym dochodzi jeszcze prędkość samolotu. Dla porównania, spróbujmy otworzyć
drzwi jadąc samochodem tak ok. 120km/h. Nie będzie łatwo. Jeszcze trudniej
będzie w samolocie. Skąd pomysł, że się da??
Musiałby to zrobić osoba o
niebywałej sile.
W trakcie zajęć okazuje się
jednak, że drzwi raz są naszym strachem a raz naszym sprzymierzeńcem. Chronią
nas. Tylko my sami musimy je ulokować właściwie w naszej głowie.
Żelazko. Historie o nim
usłyszeliśmy zarówno od pilota jak i inżyniera mechanika. Panowie się nie znają,
więc nie mogli się umówić, żeby nas przekonać, tylko tak faktycznie musi być.
Historia o żelazku dotyczyła jego doskonałości, której nie ma, a samolot
ma. Dlatego lata. Silniki są potrzebne do przemieszczania się szybkiego, ciągną
samolot do przodu, natomiast jego zdolność unoszenia się w powietrzu to co
innego. Samolot pozbawiony ciągu silników nie spadnie, właśnie jak przytoczone
żelazko, bo ma doskonałość. Będzie szybował.
Będzie oczywiście opadał w jakimś tam tempie, bo jest ciężki, natomiast
skrzydła wytwarzają powierzchnię nośną na tyle, że można będzie nim dolecieć – doszybować do
najbliższego lotniska. Takich sytuacji nie ma dużo, bo po to są w samolocie 2
silniki, aby w przypadku awarii jednego, był drugi. Natomiast jeżeli zabraknie
2, nie jest to jednoznaczne ze spadaniem niekontrolowanym samolotu. Szybujemy,
każdy km wysokości to 10 km odległości szybowania. I tu pojawia się kolejny
nasz temat, im wyżej tym bezpieczniej. Pisałam już o tym, że najważniejsze po
starcie to osiągnięcie bezpiecznej wysokości. Właśnie dlatego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz