wtorek, 30 kwietnia 2013

Świat leci do przodu, dosłownie, a my….

Świat współczesny to technika, coraz bardziej zaawansowana i zaskakująca dla przeciętnego jej użytkownika i konsumenta. Myśl inżynierska dotyka nas na każdym kroku, pomaga, ułatwia, proponuje i straszy…
A no właśnie. Postęp cywilizacyjny nie do końca „idzie” w parze z tym mentalnym, psychologicznym. Oba obszary nie działają ze sobą na jednakowym poziomie. Zdecydowanie odstaje psychologiczny, drepcze…w swoim naturalnym tempie za lecącą technologią. 

A technologia dosłownie leci, wykorzystując każdy możliwy postęp techniczny. Lotnictwo rozwija się w tempie szybszym niż my, pasażerowie jesteśmy w stanie nadążyć, przyzwyczaić się do tej techniki.



Kompozytowo wykonane kadłuby, większe bulaje okien we współczesnych samolotach co daje przestrzeń, nowoczesne lekkie silniki, elementy aerodynamiczne zmniejszające zużycie paliwa co powoduje mniejszą imitacje dwutlenku węgla do atmosfery. Dzięki temu wszystkiemu samolot jest lżejszy, mniej hałaśliwy. To cieszy konstruktorów.

A co cieszy pasażerów? 

Oczywiście kabina pasażerska, większe fotele, przestrzeń, która podobno w najnowocześniejszych samolotach zachwyca, większy komfort podróżowania, oraz dostępność na pokładzie możliwych technik audio-video. Dzięki temu „long haule” przestaną nudzić, irytować, bo będzie czym się zająć.
Nasze pasażerskie serca i niebo podbijają coraz częściej samoloty wielopokładowe oraz w związku z tym oferta lotnicza w super komforcie jaki taki samolot proponuje.  Podróż do egzotycznych zakątków świata w iście ekskluzywnych warunkach samolotu przestanie kojarzyć się w udręką podróżowaniu.

Jakiś czas temu na warszawskim Okęciu wylądował Airbus 380. Był częścią promocji połączeń Lufthansy, która oferowała w swoje flocie A380. Przewoźnik nie lata co prawda tym samolotem na trasach operowanych z Warszawy, ale zza zachodniej naszej granicy już tak. Monachium i  Frankfurt są całkiem niedaleko przecież. Samolot również wzbudzał wiele emocji, przede wszystkim tym, że jest wielopokładowy.

Generalnie, latamy coraz częściej, coraz to nowszymi maszynami. Podróż samolotem jest tylko środkiem komunikacji, zwykłego przemieszczania się  z miejsca na miejsce. Podróże przestały być dobrem luksusowym, dla wyjątkowej, zamożniejszej grupy, są zwyczajniejsze, powszedniejsze. Linie kuszą ofertami, prześcigają się w nowinkach technologicznych dla pasażera, że będzie jeszcze bezpieczniej, sympatycznej i fajniej.

I cóż z tego??? Skoro ja do samolotu nie wsiądę bo się BOJĘ LATAĆ.

Paradoksalnie, proporcjonalnie do super nowoczesnych samolotów rośnie grupa społeczeństwa, która samolot omija szerokim łukiem, właśnie z powodu lęku przed lataniem.

Nie przekonują nas zapewnienia, że nic się nie stanie, że samoloty nie spadają „ot tak sobie”. Statystyki, owszem, znamy, ale niewiele pomagają. Zawsze może przecież być wyjątek i właśnie nam się coś przydarzy. Wyławiamy wszystkie informacje z mediów na temat drobnych usterek, awaryjnych lądowań.

O, właśnie…. Słynne lądowanie 1 listopada Kpt. Tadeusza Wrony, to tylko dowód NIE umiejętności pilota, zaawansowania techniki lotniczej czy zasad lotu jako takich, tylko właśnie niebezpieczeństwa w lataniu samolotem.
Każdy kto się boi, wie o czym mówię. Z niepokojem zerkamy w niebo, o samodzielnym lataniu nie mówiąc.
Latanie dla człowieka nie jest czynnością naturalną, więc kojarzy nam się z zagrożeniem. Ktoś powie, że samochody są bardziej niebezpieczne, pewnie tak, ale w podróżowaniu autem mamy punkt odniesienia, w samolocie nie, tylko bezmiar przestrzeni na oknem i absolutnie żadnego poczucia, że prędkość naszego przemieszczania to 800 km na godzinę. Z jednej strony magia podróży, jedni to kochają, wstają w Warszawie, a wieczorem są już w Rio. Tym drugim, włos się na głowie jeży na samą myśl. Wsiadając do samolotu, drżącymi rękami wkładają bagaż podręczny w kufer nad głowami, myśląc, „jak będziemy spadać to on spadnie na mnie”. Mina współtowarzyszy podróży pociesza na chwile tylko, personelu pokładowego również. Bardziej doświadczeni w takich lotach, podpowiadają, że warto zerkać na personel pokładowy, jeżeli spokojnie wykonują swoje czynności to wszystko jest ok.  Jednak i to nie wystarcza aby móc swobodnie zasiąść w fotelu. Wciąż mało tych argumentów na „tak”. No bo jak możliwe, że 200 ton leciutko unosi się w powietrze i spokojnie leci, lekko się kołysząc.

Świat leci do przodu, dosłownie, a my…. będziemy z niedowierzaniem spoglądać w chmury. Ano niekoniecznie. W związku z tym, że program coraz większej liczby linii lotniczych jest bardziej troskliwy, zapobiegliwy, bogatszy, zadbano też o pasażera wyjątkowego, specjalnego, pasażera, który się boi latać. I nie ważne w zasadzie czego ten strach szczegółowo dotyczy, bo czasem trudno o zgrabną tego definicję. 

Program takich zajęć to głownie próba wysupłania przyczyn naszego lęku i co najważniejsze skonfrontowanie go z prawdziwym bodźcem, z samolotem. Uczestnicy w grupie łatwiej i odważniej szukają metod, narzędzi do tego, aby w sytuacji krytycznie umieć samodzielnie lęk wyciszyć. Momentem decyzji „lecę czy zostaję” jest najczęściej port lotniczy, wtedy wątpliwości jest najwięcej.  Zdarza się tak, że się wycofujemy, nie lecimy. Warsztaty pomagają opanować swój własny strach do poziomu czujności i uwagi. Nie wpadamy w popłoch, panikę i przerażenie na sygnały pochodzące z samolotu. O tym wszystkim co się z maszyną dzieje w poszczególnych fazach lotu, na zajęciach wyjaśnia pilot i stewardesa.  Wizyta w samolocie i rozmowa z mechanikiem samolotowym, kontroler ruchu lotniczego, lekarz to kolejne argumenty na TAK.
Ostatnim elementem takich zajęć jest…. lot samolotem, razem z wykładowcami i uczestnikami. Nasz pilot jest z nami w kabinie i opowiada co jego kolega robi właśnie w kokpicie.
Opowiada też… o swoich pasjach, że lubi rajdy samochodowe, że ma szalonego psa, który gania po parku, że ma już zaplanowany wyjazd z Bieszczady na rowery. I, że też ma mega stracha jak idzie do dentysty! A więc ten ktoś, kto siedzi w kokpicie, i czasem mówi do nas, to normalny żywy człowiek jest. Przestał być anonimowy.


W samolocie będziemy bezpieczni, nic się stać nie powinno, skoro tyle osób pilnuje mojego samolotu. Nagle przywoływane wcześniej statystyki, są logiczne. Przecież one są właśnie wynikiem procedur, zasad. Nie spadnie, bo setki osób dba o to, żeby samolot wystartował i wylądował. Do tego został zaprojektowany, do latania, nie do spadania.

Wszystko o czym piszę można sprawdzić na zajęciach Eurolotu – Pokochaj Latanie, dobra nazwa! Pewnie wiedzą o czym mówią, pełna zaangażowania załoga, która przekona, wyjaśni i zatroszczy się o każdego wyjątkowego pasażera. O mnie. Z uśmiechem witają potem na pokładzie swoich warsztatowych wychowanków, nowych fanów latania, puszczają oko mnie myśląc...a nie mówiliśmy!

2 komentarze: