wtorek, 30 kwietnia 2013

Latanie ludzka rzecz ?

Każdy w sposób ulubiony spędza swój czas wolny. Mój to lotnisko, jego okolice. Często stoję pod siatką, wciskam nos w kraty, tak jakby to miało bardzo przybliżyć mi samolot, bo aż o kilka cm. Jakże cennych dla mnie, chcę być blisko, najbliżej, ale być w środku się boję…

Zwykle jest też grupa ludzi, więc wspinamy się na wały żeby lepiej widzieć. Wiemy z którego kierunku będzie leciał. Stoimy, wpatrujemy się, zgadujemy z daleka co leci, jaki model, jaka linia. Najfajniej jest jak przeleci z hukiem nad głową, ciarki przechodzą. Olbrzymia moc, wielki samolot a płynie w powietrzu. Mnie to zawsze tak wzrusza, że stoję chwilę nieruchomo, myślę sobie… jak ci dobrze, leć jak najdalej… 














Czasem zdarza mi się też iść na sam terminal, siedzę w hali i słucham lotniska. Ulubione zajęcie. Czekam na swój samolot, wiem, że kiedyś go zapowiedzą, ja spokojnie wstanę i pójdę na odprawę. 

Siedząc tak w hali, zauważyłam, że ludzie coraz częściej zaglądają do lotniskowej kaplicy. Boją się latać?? Myślę, że tak. Czują wtedy jak kruche jest nasze życie, strach przed nieszczęściem napędza wiernych. Samo lotnisko dla wielu to moment krytyczny: zostaję - lecę, godzę się na wszystko. Dla samego lotniska to najzwyklejsza codzienność. 

Ostatnio zapytał mnie ktoś, co tak właściwie straszy naszych kursantów. A to dobre pytanie jest…

Bo straszy dosłownie wszystko. Począwszy od tego, że człowiek do latania nie jest przeznaczony tylko do chodzenia, po fakt, że samolot to zespół współdziałających systemów… a jak się któryś zepsuje? Najwięcej z nas lokuje sam lęk w samolocie, bo ten może spaść, a przecież zdarzały się takie przypadki. Inna część nas, lęk ma w sobie, a samolot to tylko wywoła. Równie dobrze mogłoby chodzić o metro. Nie widać nic, siedzimy zamknięci pod ziemią, w podziemnym korytarzu a wagonik sunie przed siebie… Jeszcze inna część boi się okoliczności, które mogą wywołać coś niezwykłego i samolot też ulegnie katastrofie.

Wszystkich nas łączy myśl, że coś się może stać, ba… stanie się na bank, z samolotem albo ze mną. Czy te scenariusze się sprawdzają? Chyba jednak nie. Argumenty naukowe i statystyczne celowo pomijam, nie trafiają do bojących się.
Co zatem trafia i potrafi przekonać? My sami. Sami musimy przejść przez lęk, krok po kroku, szukać, zaglądać gdzie się czai. I starać się go akceptować, nie buntujmy się, bo będzie w nas tkwił. Akceptowany strach jest bardziej nasz, przestaje być obcy, nie jest już intruzem, jest więc szansa, że będzie mniej straszył. To się sprawdza. Nie każdy z nas będzie z uśmiechem na twarzy latał, ale już każdy z nas jest w stanie polecieć samolotem bez wywracania do góry nogami naszego życia przed tym lotem. Ten nasz oswojony lęk przestanie demolować nam głowy myślami, że zginiemy, bo jest małe prawdopodobieństwo faktyczne. I teraz o nim właśnie. Lot samolotem to nie jest rzut monetą od losu. Samolotom owszem zdarzają się usterki, ale katastrofy jedna po drugiej już nie, paradoksalnie dzięki tym usterkom. Każda mała śrubka jest po takim przypadku sprawdzana kilkakrotnie, wraz z towarzyszącym jej instalacjom.

Na wypadek lotniczy jest specjalny model Jamesa Reasona, zwany „zasadą szwajcarskiego sera”… dosłownie. Jak wiadomo, ser ma dziury, ale żeby można było je zobaczyć, musza na siebie idealnie nachodzić, tak aby można było przeprowadzić przez nie nitkę. Takie jest prawdopodobieństwo wypadku lotniczego. W rzeczywistości jest to naprawdę bardzo trudne.

W samolotach boimy się jeszcze piorunów. Warunki meteo to jeden w czynników, które nas mocno niepokoją. Ludzie pytają, a co będzie jak w nas uderzy piorun, rozpadniemy się?? Pilot zazwyczaj z uśmiechem odpowiada, …eee tam, jasne że nie... Bo faktycznie nie. Duże samoloty pasażerskie latają właściwie przy każdej pogodzie. Omijają burze, bo pilot też człowiek i mu się oranżada będzie odbijała.

O samych piorunach następny razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz