środa, 8 maja 2013

Raz, dwa, trzy …i start.

Wyjątkowa sobota, wyjątkowy cały dzień. W końcu się zebraliśmy na ten dla niektórych pierwszy lot. Trasa WAW-KRK-WAW.

Najbardziej bojąca się grupa, okazała się najbardziej zdeterminowaną grupą. Wszystko po to, żeby pozbyć się w końcu tego przerażenia na pokładzie. Chcą lecieć i już. Nie było w tej grupie osoby średnio zdecydowanej, wszyscy chcą spróbować. Wszyscy też maja plany lotnicze i muszą mieć pewność, że za miesiąc polecą, bez niespodzianek na Okęciu. Może jest jakaś metoda w tym wszystkim, zaplanować i działać w tym kierunku, a nie tylko się zastanawiać i czekać. Trzeba zrobić próbę generalną:)

Raniutko już wszyscy byliśmy w hali odlotów, czekając niecierpliwie na naszego Kapitana.
Miny minorowe. Na pytanie, jak się macie – grymas na twarzy….
Coś słabo. Jedyna psychoterapeutka, deklaruje, że latać uwielbia i że będzie super.


Pan pilot do grupy dotarł. Mailowo, kilka dni wcześniej obiecał, że zanim samolot, to pokaże wszystko to, jak on sam przygotowuje się do normalnego lotu. Nie jest przecież, tak, że wysiada z samochodu, pędzi z turkoczącą walizeczką na terminal, leci do busika, wsiada do samolotu i leci.
Idziemy więc na briefing. Spory pokój zastawiony walizkami, wiszącymi mundurami  i wygodnymi fotelami. I co tam jeszcze jest? Nikt nie zgadnie…. żelazko i deska do prasowania:)

Drugi pilot siedział przy komputerze, przygotowywał dokumenty na nasz lot, sprawdzał pogodę, wiatry w KRK, ilość paliwa itd. Wiedział też ilu pasażerów będzie na locie. Poznaliśmy też szefa pokładu naszego rejsu. Dołączyła do nas również Pani stewardessa z zajęć, jako komplet zespołu lecącego tylko z uczestnikami.

Odprawa. Wypijamy wodę, którą mamy ze sobą, bo na kontroli bezpieczeństwa proszą o oddanie buteleczek albo wypicie.
He he, Neospasmina Iwony, wylądowała za bramką. Cała buteleczka zakupiona na dziś, fruu. Okazało się, że można bez. Ach, no i bezcłówka… Chwila dla siebie…. Iwonka się zgubiła, a samolot już czeka. Rozdzwoniły się telefony, że jeszcze jedna chwila i będą ją wywoływać megafonem.


Jedziemy w końcu z naszym Kapitanem do samolotu. Jeszcze zanim weszli pasażerowie, przebrani w „stylowe” kamizelki, mogliśmy pochodzić pod samolotem, podotykać śmigła, czy aby się dobrze trzyma, bo może się luzuje. Przeszliśmy samolot w szerz i wzdłuż. Kapitan i stewardesa pomagali jak umieli.

Hmm…w końcu jednak, fotel,  trzeba się zapiąć. Drzwi od samolotu się zatrzasnęły, myśli w głowie też się od środka zatrzasnęły. Stewardesa pokazuje inst. bezpieczeństwa, coś jeszcze, już jej nie słyszę. Strach – wysiadać – uciekać – koncentrować się.
W tej kolejności zaczynamy myśleć, z naciskiem jednak na ostatnie. Obok nasz kapitan, coś opowiada, psychoterapeutka też coś mówi. Pani Joasia – uśmiechnięta, zerka na okno. No tak, pewnie jeden z niewielu lotów, gdzie siedzi jako pax, zamiast dreptać z resztą stewardes gdzieś tam z przodu. Pilot podobnie. Zerkam na resztę grupy, wszyscy patrzmy na siebie z niedowierzaniem. LECIMY. Każdy w ciszy i spokoju zastosował to czym mowa na zajęciach. Lęk – skoro musisz tu być ze mną, przywlokłeś się, to ok., bądź, ale nie przeszkadzaj za bardzo, bo ja słucham. Słucham co mówi pilot, Dorota i reszta. Dopiero teraz zaczynam czuć sytuację. Dziewczyny dostały po batoniku :) 
 Przysiadła się do nas jakaś Pani – spotterka. Ten lot to był jej prezent na własne urodziny. Dla reszty pasażerów załoga w kabinie referująca lot, to nie lada gratka, nie zawsze można wysłuchać wykładu z pierwszej ręki, a tu proszę. Wystarczy z nami wsiąść do samolotu.


Jeszcze chwilka i byliśmy w Krakowie. Wszystkie nasze projekcje odnośnie lotu okazały się bardzo wydumane, strach kompletnie ponad skalę tego co było faktycznie. Przydały się bardzo techniki wyciszające, bo wiadomo jak użyć, a nie szukać w myślach w popłochu. No i załoga nam towarzysząca. Normalnie rzecz niemożliwa, tu tak bardzo pomogła. Kiedy z boku siedzi fachowiec i rzeczowo opowiada co się dzieje z samolotem, że to, co słychać to normalka jest, a za chwilę to będzie tak i tak, to skuteczność jest 100%.
 
W Krakowie zaczęły się następne atrakcje. Plan był taki, że część wraca PKP, ale nikt się nie spodziewał, że będzie tak odlotowo i wszyscy będą chcieli wracać samolotem. Zaczęło się więc szukanie biletów na powrót. Niestety się nie udało. Wróciliśmy w skromniejszym składzie. Powrót już z zupełnie innymi emocjami. Jak wiele się potrafi zmienić z zaledwie godzinę. Życie nam się zmieniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz